Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sejmowa wieża Babel Europy czyli obyczaje w Europarlamencie

Ryszarda Wojciechowska
Jogging parlamentarny, zapasy budżetowe i jedzenie na wyścigi... to najpopularniejsze sporty, jakie się w tym budynku uprawia. Czterdzieści kilometrów korytarzy może zrobić wrażenie nawet na maratończyku. Łatwiej tu o spotkanie z rumuńską Angeliną Jolie niż z bulterierem polskiej polityki. Parlament Europejski zwiedzała Ryszarda Wojciechowska

Brukselczycy patrzą dość krzywo na lokatorów tego gmachu. Uważają, że tu się żyje jak w szklanej bańce albo jak na innej planecie. Na miejscu jest bowiem wszystko - no, może poza basenem. Są restauracje i kawiarnie, stołówka, która obsługuje kilka tysięcy osób dziennie, siłownia, fryzjer, pralnia (tylko guziki w męskich koszulach często obrywają - słyszę), ogromny sklep spożywczy, kiosk z prasą, z kwiatami, banki, biura turystyczne, nawet punkt medyczny z lekarzem. I właściwie całymi dniami można stąd nie wychodzić. W poprzedniej kadencji byli tacy europosłowie z Polski, na przykład z Samoobrony, którzy także nocami stąd nie wychodzili. Sypiali na niewielkich kanapkach w swoich gabinetach. Oszczędzając na wynajmie mieszkania czy pokoju w hotelu.

- Nie wiem, czy to przez ten proceder, ale w tej kadencji panowie z ochrony przed północą pukają i sprawdzają, kto jest jeszcze w gabinecie i co robi. Z sugestią, że chodzi tylko o bezpieczeństwo. Ale i tak wiadomo, że nie tylko o to chodzi - mówi jedna z europosłanek.

Celebryci i bandyci

Mimo że to najlepiej chroniony budynek w Brukseli, to w lutym tego roku doszło tu do zuchwałego napadu na bank. Na nic się zdała kontrola przy wejściu jak na lotnisku (tylko butów nie trzeba zdejmować) i naszpikowanie budynku kamerami jak dobra kasza skwarkami. Mężczyzna w peruce i makijażu, z atrapą broni, jak w filmie, napadł na chronioną przez policjantów i strażników filię banku na parterze. Sterroryzował personel i wyniósł 50 tysięcy euro. Podczas pościgu porzucił jednak łup, ale sam zdołał uciec. Pieniądze odzyskano, dobrej reputacji już nie.

Andrzej Sanderski, specjalista od kontaktów z polskimi mediami, wspomina, że jemu "rozpracowanie" budynku Parlamentu Europejskiego zajęło sześć tygodni.
- Pracuję tu od kilku lat, ale i tak wszystkich zakamarków nie znam - tłumaczy. Korytarze to nie tylko labirynt, to istna wieża Babel. Słychać różne języki. Najgłośniej niemiecki. Polskich eurodeputowanych na korytarzach nie widać. To nie Wiejska, gdzie głównie prowadzi się korytarzowe życie. W Brukseli chodzimy już po budynku niemal cały dzień. I dopiero kilku eurodeputowanych możemy dostrzec na konferencji, zorganizowanej przez Jarosława Wałęsę z okazji 30-lecia Solidarności (z udziałem Lecha Wałęsy, Jerzego Buzka, Hansa-Dietricha Genschera, Johna R. Davisa i Normana Daviesa). Na sali pojawiają się też m.in. Jan Kozłowski i Sławomir Nitras. Ale w tej korytarzowej masie zawsze można wyłuskać coś egzotycznego, jeśli nie znajomego.

Słychać szepty, kiedy nagle pojawia się ktoś na podobieństwo... Angeliny Jolie. Długie nogi i włosy, krótka spódnica i najwyższe z możliwych obcasy w panterkę... Już po chwili wszystko jest jasne. To córka rumuńskiego prezydenta - Elena Basescu, była modelka i celebrytka nie tylko w swoim kraju. Kobieta, której zachciało się być eurodeputowaną. Ale tu w Brukseli ma poważną konkurencję. W gronie faworytek do tytułu pięknej celebrytki Parlamentu Europejskiego może też startować Barbara Matera z Włoch, aktorka i prezenterka telewizyjna, protegowana premiera Berlusconiego. Jest także kilku sportowców, którzy kiedyś święcili triumfy, np. mistrzyni świata w chodzie na 10 kilometrów Sari Essayah z Finlandii czy węgierski szermierz olimpijczyk Pal Schmitt.

Co dyscyplinuje polityka?

Gdyby budynek miał serce, to pewnie w tym przypadku byłaby nim sala plenarna. Robi wrażenie nawet wtedy, kiedy jest pusta. Stoimy na trybunie prasowej. Obok trybuna dla dyplomatów. Pod nami prawie osiemset granatowych foteli (europosłów jest obecnie 736). Leszek Gaś, który nas oprowadza, mówi, że na tej sali najważniejszy jest... czas. Dlatego posłowie odpowiadają z własnych miejsc. I to krótko, od minuty do trzech. Głos otrzymują zazwyczaj aktywni. Ci, którzy mają coś rzeczywiście do powiedzenia. A nie ci, którzy by się chcieli jedynie polansować. Ostatnie dziesięć sekund mowy stoper odlicza europosłowi na czerwono. Gadatliwych, przekraczających czas, przewodniczący Jerzy Buzek może odciąć od nagłośnienia. Ale nie tylko on. Na tej sali władzę mają też tłumacze. 23 kabiny, czyli cała ściana w pleksi, wyglądają imponująco. W każdej kabinie jest po trzech tłumaczy, którzy się co dwadzieścia minut zmieniają. Bywa, że dwóch posłów zaczyna mówić równocześnie i wtedy tłumacz przestaje pracować. Nic tak polityków nie dyscyplinuje jak fakt, że ich nikt nie słucha, nie rozumie. Praca tłumacza jest tu naprawdę ciężka. To fachowcy najwyższych lotów, biegli także w słownictwie specjalistycznym. Zorientowani w sprawach, nad którymi się debatuje. Tłumacz przestrzega skrupulatnie swojego czasu pracy. Jeżeli ma zapłacone do godziny 14.30, to jest to dla niego święta godzina. Kończy, wstaje i wychodzi.

Włoskie asystentki i polskie podwórko

Każdy z tłumaczy w Europarlamencie zna po trzy, cztery języki. To robi wrażenie, zwłaszcza na eurodeputowanych, którzy poza ojczystym nie znają żadnego innego. Krążą już anegdoty o polskich politykach, którzy w Brukseli i Strasburgu chodzą z przyklejonymi do pleców asystentami.
- Ale nasi to nic wobec włoskich deputowanych - twierdzi na przykład Joanna Senyszyn. Włosi, jeżeli chodzi o języki obce, głównie znają włoski. O ile pozostałe nacje zatrudniają asystentów, perfekcyjnie władających kilkoma językami, o tyle włoscy eurodeputowani preferują asystentki bardzo atrakcyjne, których mocną stroną nie jest znajomość obcych języków. W biurach obsługi, na przykład, tam, gdzie się rozlicza koszty europosła, urzędnicy narzekają na kłopoty komunikacyjne z Włochami.
Wracamy jeszcze na chwilę do sali plenarnej.

- Ta mównica na środku to tylko atrybut, zwodniczy gadżecik. Jedynie prezydenci, premierzy i koronowane głowy mogą z niej przemawiać - tłumaczy Leszek Gaś. Potem wskazuje na wiszące flagi wszystkich członkowskich państw, wyjaśniając: - Żeby nie było sporu, w jakiej kolejności mają wisieć, powieszono je w kolejności alfabetycznej.
Od Gasia przejmuje naszą dziennikarską grupę Robert Golański z biura przewodniczącego Jerzego Buzka. Golański to prawa ręka Ingi Rosińskiej, rzeczniczki przewodniczącego. Młody, znający (to nie nowina) kilka języków. Urodzony w Indiach, po europeistyce. Ciekawszy niż niejeden polski europoseł.
Golański przekonuje, że nasi parlamentarzyści wypadają na tym szerokim, parlamentarnym tle bardzo dobrze w tej kadencji. Nie to co poprzednio, kiedy mieliśmy sporo gwiazd polskiego podwórka, które tu szybko popadały w niebyt.

- W Brukseli te okulary a la Wiejska trzeba zdjąć. Europejski parlament jest nudny, bo tu się pracuje. Ci, którzy chcą się tutaj wybić, muszą ciężko pracować. Nie na korytarzach przed kamerami, tylko w komisjach - tłumaczy Golański.

Uroki europejskiej stołówki

Jeszcze rzut oka na biura europosłów (każdy ma gabinet do pracy i pokój dla asystentów), a potem już lunch w zakładowej stołówce - jak żartujemy. Stołówka na terenie budynku Europarlamentu przygotowana jest na przyjęcie każdego dnia ponad ośmiu tysięcy osób. W samym gmachu pracuje ponad 5 tysięcy urzędników, 700 europosłów, do tego ich asystenci, goście (każdy europoseł może zaprosić w ciągu roku około 100 osób i ma na ten cel pieniądze) i liczne wycieczki. Uzbiera się. Jednorazowo, na ogromnej sali może zasiąść do lunchu, czyli po naszemu do obiadu, około tysiąca osób. Kiedy wchodzimy, to tyle jest. Gąszcz głów i tac i nigdzie nie ma kolejki. No, można otworzyć usta ze zdumienia.

Już przy wejściu, na niewielkim stole są wystawione wszystkie dania (po jednym) z opisem każdego i z ceną. Widać więc, co jest i za ile. Wystarczy zapamiętać numerek eskalopek i podejść do okienka z tym samym numerem co danie. A potem już do kasy. Europosłowie, z którymi rozmawiam, jednak trochę na to żywienie zbiorowe narzekają. Że mało urozmaicone, bez smaku. A wyjście poza parlament na lunch jest często niemożliwe, ponieważ Belgowie się nie spieszą. I wtedy trzeba poświęcić na obiad od półtorej do dwóch godzin. Belgowie wychodzą bowiem z założenia, że jak ktoś przyszedł do restauracji to nie po to, żeby pochłonąć obiad i zmykać, ale żeby też posiedzieć i porozmawiać. Im nawet nie przychodzi do głowy, że pożądana jest szybka obsługa.

Materace zostały rzucone

Europoseł Tadeusz Zwiefka na spotkaniu z nami opowiada, że w pierwszej kadencji Polaków traktowano nieco protekcjonalnie. Fajnie, że jesteście, ale się nie wymądrzajcie - płynął przekaz.
- Teraz się to zmieniło. Już nie jesteśmy pierwszakami. Nie terminujemy - tłumaczy.
Co w byciu europosłem jest najważniejsze? Władza, prestiż, pieniądze? Władza nie - odpowiada. Prestiż tak, w krajach Europy Zachodniej zresztą większy niż w Polsce. W naszym kraju, mówi dalej Zwiefka, doszło do kuriozalnej sytuacji, ponieważ zawód polityka sprowadzono do rynsztoka. Oczywiście - przyznaje - są politycy, którzy mają za uszami. Ale nie wszyscy. A Parlament Europejski to jedyna organizacja międzynarodowa na świecie o takim wpływie. No i wynagrodzenie też jest wysokie - przyznaje.

Przy rozmowie o pieniądzach wszyscy się ożywiamy. Poseł wylicza: 6100 euro miesięcznie, do tego dieta w wysokości około 280 euro dziennie. Razem mniej więcej około 10 tysięcy euro na miesiąc. Z tego trzeba się tam utrzymać.
Skoro o utrzymaniu mowa, to nasi eurodeputowani dzielą się na takich, którzy się głośno chwalą, że kupili sobie mieszkanie w Brukseli jak Ryszard, o przepraszam, Richard Henry Czarnecki, i na takich, którzy się nie chwalą tym, ale też się nie kryją. W tej drugiej grupie jest Joanna Senyszyn. Twierdzi, że kupiła mieszkanie z czysto ekonomicznego rachunku.

- Za wynajęcie trzeba by zapłacić przez całą kadencję około 70-80 tysięcy euro. Stwierdziłam więc, że lepiej wziąć kredyt i kupić lokum, niż wynajmować. Standard deweloperski mieszkań w Brukseli jest zupełnie inny niż w Polsce. To nie jest tylko beton. Całkowicie urządzone, z parkietem, kafelkami, wyposażeniem kuchni, nawet jest uchwyt na papier toaletowy. Tego dnia, kiedy zawarłam akt notarialny, rzuciłam sobie materac na podłogę i już byłam zadomowiona - kończy rozmowę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto